Historia,  Software

Jak to było w PRL…Copyright czy Right to Copy?

Ostatni tydzień marca za nami. Mamy astronomiczną i kalendarzową wiosnę. Przyroda przygotowuje się do eksplozji czystej, niewinnej zieleni, nabrzmiałymi pąkami wymownie wskazując na ukryty jeszcze przed ludzkimi oczami cud życia i niezmiennego od zarania dziejów cyklu zamierania i odradzania się. Wszyscy czekamy na tę eksplozję oraz na to, aby wreszcie móc pozbyć się zimowej odzieży i schować ją jak najgłębiej w naszych szafach. Pogoda pokazuje nadal swoje zmienne oblicze, przyjmując na Pomorzu Zachodnim formę jakże popularną dla nieodległego Półwyspu Jutlandzkiego o charakterystyce „15 przemian”, 😉 czyli 15 razy w ciągu dnia świeci słońce, 15 razy robi się szaro, aby w finale 15 razy uderzyć krótkim i silnym akordem wiosennego deszczu z grande finale w postaci tęczy. Temperatury falują jak pobliskie Morze Bałtyckie przyjmując także charakterystykę „15” – czyli zakresy od 0 do 15 stopni w skali Celsjusza. Temperatury te umożliwiły dzieciom utopienie Marzanny a młodzieży jak co roku nieodzowny w pierwszy dzień wiosny ministrajk oświatowy. 😉 Nam dorosłym przypadła natomiast wiosenna utrata jednej godziny na naszych zegarkach. Skutki będziemy odczuwali jeszcze przez przynajmniej tydzień chociaż dla ludzi o typie skowronka taka zmiana przyniesie same korzyści, podczas gdy ci w typie sowy pozostaną niepocieszeni. Przypomina mi się pewne zdanie, które usłyszałem podczas podróży przez piękną wyspę – Kretę:  -„Wy macie zegarki, a my mamy czas…” 😉 , może czas zacząć żyć bardziej rytmem przyrody i jeżeli nie potrzebujemy, zdjąć zegarek z ręki, chociaż w dzisiejszych czasach zegarki są wszędzie, w samochodach, w piekarnikach w ekspresach do kawy, w kontrolerach centralnego ogrzewania, w smartfonach. Nawet jak je wszystkie wyzerujemy to i tak o aktualnym czasie poinformują nas po włączeniu nasze komputery, gdzie oprogramowanie systemu operacyjnego zadba o to, aby pobrać aktualny dla naszej strefy czas z sieci i pokazać go w widocznym miejscu na ekranie. Zegary czasu rzeczywistego nie zawsze były częścią składową komputerów podobnie jak nie zawsze programy komputerowe były w Polsce przedmiotem ochrony praw autorskich.

Petroglify z Cholpon-Ata w Kirgistanie

Temat praw autorskich towarzyszył ludzkości od wieków. Początkowo artystyczna działalność człowieka wiązała się z rysunkami naskalnymi i wyrobami rękodzieła, a że pisma nie było rolę jego zapewniały przekazy ustne i im wierniej skopiowane tym większą wartość posiadały. Kopiowanie i naśladownictwo było czymś pożądanym czymś co decydowało o zachowaniu tożsamości danej grupy etnicznej. Generalnie sztuka była bardzo często związana z religią, twórca doznawał objawienia i poza sławą i pewnymi przywilejami w ramach lokalnej społeczności niewiele autorom przysługiwało. Przykładowo w kulturze Chin naśladownictwo było postrzegane pozytywnie, gdyż czerpanie z dziedzictwa było czymś normalnym i wręcz wskazanym, a często jako autora dzieła określano całą wspólnotę.

strona wydrukowana metodą Bi Shenga

W Chinach prawo owszem chroniło rzeczy materialne, ale już niekoniecznie dzieła niematerialne jak np. teksty. Więc za kradzież książki była kara, ale za skopiowanie jej zawartości już niekoniecznie. Przełomem było jednak pewne wydarzenie, które zmieniło bieg historii. Otóż w połowie XI w n.e. kowal Bi Sheng  wynalazł ruchomą czcionkę i była to pierwsza w świecie ruchoma technologia druku. Druk stał się łatwiejszy i tańszy, a możliwości powielania dzieł praktycznie nieograniczone. Powstawało wiele prywatnych wydawnictw, które dbając o swoje interesy wprowadzały w książkach zakazy powielania. Taką najstarszą odnalezioną książką z zakazem kopiowania jest historia stolicy Dongdu napisana przez historyka Wang Chenga, pochodząca z drugiej połowy XII wieku. Generalnie tworzyły się monopole wydawnicze i taki monopol posiadało także państwo chińskie, co nie do końca stało w zgodzie z przekonaniami i kulturą chińskiego społeczeństwa. 

W starożytnym Egipcie, Grecji i Rzymie, twórcom (chociaż tego słowa nie używano i chodziło tu raczej o artystów) przysługiwały przywileje, często byli oni pod patronatem władcy i mogli oddawać się sztuce. Nie miało to jednak nic wspólnego z autorskimi prawami majątkowymi w dzisiejszym rozumieniu. Owszem mogli próbować dochodzić swych praw w związku z plagiatem, ale bardziej chodziło tu o utratę czci niż o utracone korzyści majątkowe i musiało się to wiązać z wcześniejszym nadaniem określonych przywilejów przez władcę. Niestety zarówno w Europie jak i w Chinach rozwój druku spowodował powstanie negatywnych zjawisk takich jak monopole wydawnicze i wprowadzenie cenzury. 

W kulturze żydowskiej ochrona wytworów ludzkiego intelektu miała solidne podstawy w prawie żydowskim tzw. Halasze, ale skupiała się na zasadach etyki związanej z postępowaniem człowieka, pozostawiając autorskie prawo własności na drugim planie. 

Antarah ibn Shaddad, rycerz i poeta

W kulturze arabskiej nie istniało pojęcie własności intelektualnej, natomiast takie elementy jak autor i plagiat były jak najbardziej w użyciu. Szczególną czcią i przywilejami otaczano poetów, gdyż właśnie poezji w kulturze arabskiej przypadło wysokie miejsce. Wielu autorów nawiązywało do poprzednich dzieł i takie postępowanie było wręcz wskazane, aby propagować kulturowe dziedzictwo. Czy było to naśladownictwo czy plagiat pozostawało w ocenie czytelników. W kulturze arabskiej powstało też odzielenie wartości fizycznej (materialnej) od idei. Zabór pierwszej wiązał się z surową karą, natomiast ideę jako taką traktowano podobnie jak w dzisiejszym prawie autorskim, czyli wyłączano z ochrony prawnej. Poeci w momencie opublikowania dzieła stawali się jego autorami, a przywłaszczenie sobie autorstwa traktowane było w prawie jako oszustwo.

W średniowiecznej Europie dominowały poglądy Tomasza z Akwinu, który twierdził, że sztuka ma swój początek i źródło w artyście oraz że naśladuje naturę, a jej cel tkwi w wytworze a nie w zaletach artysty. W związku z tym artystów traktowano jako rzemieślników., Jak to opisuje w swojej pracy “Rozwój idei praw autorskich: od starożytności do II wojny światowej” prof. Leonard Górnicki:

Dzieła artystyczne, wykonywane przez malarzy, rzeźbiarzy i innych twórców, aż do XIV w. kojarzono z takimi pojęciami jak „technika”, „rzemiosło”, „umiejętność”, podczas gdy praca pisarza zaliczała się do kategorii pracy umysłowej („doktor”, „profesor”, „magister”, „litterati”).

Także w Europie przełomem było wynalezienie druku przez Johannesa Gutenberga w 1455 roku. Drukarze zaczęli domagać się zabezpieczenia swoich interesów i często takie zabezpieczenie otrzymywali od władcy w postaci przywileju, który ułatwiał ściganie naruszeń. Oczywiście wiązało się to także z powstaniem monopoli, ale patrząc na pozytywną stronę tej sytuacji spowodowało powstanie ogólnej idei praw autorskich i związanych z nimi praw majątkowych, która doprowadziła w rezultacie do stworzenia nowoczesnych elementów prawnych ich ochrony. Generalnie rozwój tej idei możemy podzielić na trzy okresy:

  • okres ustaw narodowych (1710-1886 r.)
  • okres internacjonalizacji prawa autorskiego (1886–1994 r.)
  • okres globalizacji (od 1994 r.).

Jeżeli chodzi o polski wkład w ochronę praw autorskich to w porównaniu z niechlujną ustawą w tej kwestii z 1952 roku rodem z PRL, ustawa uchwalona przez polski parlament w 1926 roku błyszczała swoją nowoczesnością i świeżością idei, cyt. dalej prof. Górnickiego:

…ustawodawca II RP zdołał przełamać występujący u progu niepodległości partykularyzm ustaw dzielnicowych w zakresie praw własności intelektualnej. Stworzył on ostatecznie zwarty system tych praw, czyniący zadość potrzebom chwili i dający wyraz ówczesnym tendencjom rozwojowym. Przedmiotowe akty prawne stały na najwyższym poziomie z punktu widzenia techniki legislacyjnej oraz rozwiązań merytorycznych, a co za tym idzie odpowiadały najwyższym ówczesnym standardom międzynarodowym. Odnaleźć w nich można również oryginalne myśli i konstrukcje jurydyczne, które stanowiły istotny wkład Polski do światowej nauki i ustawodawstwa.

***

Czym dzisiaj się zajmiemy? Pewnym zjawiskiem, które może i chlubne nie było, ale dawało dostęp do oprogramowania, którego legalne nabycie w Polsce było niemożliwością. Zanim jednak przejdziemy do tego tematu tradycyjnie szybka relacja z wiosennej sytuacji w ogrodzie. Ponieważ owadów jak na lekarstwo (chociaż dzisiaj widziałem już pierwszego trzmiela, który to jako pierwszy z zapylaczy rozpoczyna loty) w ptasim spa wydawana jest dalej zawartość czwartego już w tym sezonie 10 kilogramowego worka słonecznika. Sława tego słonecznika rozniosła się już chyba w promieniu 200km, gdyż ilość ptaków w ogrodzie podczas wspólnego posiłku sięga kilkudziesięciu. 🙂 Posiłek rozpoczyna się o świcie i muszę albo wieczorem albo wczesnym porankiem dosypywać ziaren, gdyż inaczej pojawiają się ptasie protesty, dreptanie z nogi na nogę w karmniku i głośne protest-songi o refrenie “Gimi, Gimi Grejn Bejbe”. 😉 Sroki dalej budują gniazdo na sośnie pod bacznym okiem chmary ptasiego “drobiazgu” zajmującego miejsca siedzące “z popcornem i colą” na pobliskiej brzozie, gdzie słychać złośliwe komentarze na temat jakości budowanego gniazda. 😉 Co jakiś czas sroka przepędza to ptasie towarzystwo, jednak gdy tylko na chwilę odleci po następną gałązkę ptasia publiczność ponownie obsiada brzozę i komentuje owoce pracy srok z lubością. 😉 Wśród ptasiego drobiazgu pojawiają się bogatki, modraszki, mazurki, zięby, czyże, kulczyki, dzwońce i szczygły. Z większych ptaków pojawiła się para grzywaczy, największych europejskich gołębiowatych. No i oczywiście na całe to ptasie zbiegowisko spogląda z karmnika z właściwym sobie stoickim spokojem crème de la crème ogrodu – Ptaszek Rudzik. 😉 Niezmiennie tematem profesjonalnej ochrony osobistej ptasiego spa zajmuje się pies, stosując dobrze sprawdzoną metodę nasłuchu “na sonar” wykorzystując do tego deski tarasowe, których działanie jako pudła rezonansowego jest powszechnie znane. Oczywiście nasłuch ten ma zapobiec wizycie kota z sąsiedztwa, a przymknięte oczy świadczą o skupieniu i koncentracji związanej z intensywnym namierzaniem intruza… 😉

Tyle wieści z ogrodu, szykujcie aromatyczną kawę z dodatkiem szczypty cynamonu i jeżeli kształt napoju odzwierciedla już wewnętrzną krzywiznę filiżanki, oraz udało Wam się donieść ją do wygodnego fotela lub kanapy to możemy zaczynać! 🙂

***

Cofamy się do lat 80-tych XX wieku, gdzie po zdobyciu wymarzonego komputera pojawiał się kolejny problem, skąd zdobyć do niego oprogramowanie? Może zakup programów z legalnego źródła? Dzisiaj tak byśmy zrobili, ale wtedy nie było w Polsce dystrybutorów oprogramowania. Pozostawało zatem szukanie kolegi lub koleżanki, w których domu znajdował się kompatybilny z naszym komputer. Jeżeli było to 8-bitowe Atari albo Sinclair ZX Spectrum zadanie było wykonalne, trochę gorzej było z C64 i Amstradem CPC, a zdecydowanie najtrudniejsze zadanie mieli posiadacze komputerów MSX, których jedynym sposobem na znalezienie “bratniej” duszy było ogłoszenie w prasie w stylu -“mam MSX’a i szukam samicy do parki” 😉

MSX: Philips VG8020

Następnym krokiem było zakupienie kilku kaset magnetofonowych najlepiej z sieci PEWEX i można już było nawiązać bliższe kontakty na osiedlu. Podczas takiego spotkania po obowiązkowych kilkudziesięciu rundach maltretowania joystick’ów następowało uruchomienie programu kopiującego i przegranie gry z kasety na kasetę, wtedy to zazwyczaj wkraczała mama kolegi lub koleżanki oferując talerz kanapek.  🙂 Ci którzy mieli więcej szczęścia kopiowali programy z dyskietki na dyskietkę. Nikomu do głowy nawet nie przyszło, że robimy coś złego lub łamiemy prawo i rzeczywiście nie łamaliśmy, ponieważ komputerowe oprogramowanie nie było w tamtym czasie chronione przepisami prawa w Polsce. Co więcej działały legalne firmy, które handlowały nielegalnym oprogramowaniem, ogłaszały się w prasie komputerowej i sprzedawały za pośrednictwem poczty, czasami jednak ta działalność spotykała się z milicyjnymi akcjami i oskarżeniami o przestępstwa gospodarcze, co w czasach PRL groziło i tak większości zwalczanego przez rząd prywatnego biznesu. W każdym większym mieście w domach handlowych można było znaleźć stoisko, na którym za określoną opłatę można było zakupić program, który następnie był nagrywany na dostarczonym przez sprzedawcę lub powierzonym nośniku. Kolejną możliwością zdobycia programów były giełdy komputerowe. Co więcej organizowane były zloty użytkowników mikrokomputerów, gdzie oprócz obejrzenia najnowszych dem można było “wymienić się” programami. Pamiętam taki zlot na Politechnice Krakowskiej. Jechałem z kolegą 700 km pociągiem taszcząc monitor Neptun, moją Amigę 500 i pudło dyskietek. Na miejscu okazało się, że najlepszą rzeczą jaką mogłem zabrać ze sobą był przedłużacz elektryczny. Komputerów było tak dużo, że pozostawiająca wiele do życzenia instalacja elektryczna nie wytrzymała obciążenia. Przerzuciłem więc mój przedłużacz przez okno na piętro niżej, gdzie został podłączony do działającego gniazdka. Gdy inni dowiedzieli się, że nasze komputery ożyły natychmiast nasz przedłużacz został połączony z kolejnym, do którego zostało wpiętych kilka następnych. Po chwili udało się przywrócić zasilanie na piętrze, ale my zostaliśmy już przy naszym “niezależnym” źródle mocy. 🙂 Wracaliśmy wyposażeni w kilkadziesiąt nowych programów dając oczywiście w zamian to, co przywieźliśmy ze sobą. Kopiowanie zajmowało sporo czasu, trzeba było wczytać program do pamięci komputera następnie zmienić dyskietkę i nagrać program na drugi nośnik. Programy kopiujące musiały być naprawdę małe, aby dało się zmieścić zawartość dyskietki w pamięci komputera. Zdecydowanie lepszą metodą była dodatkowa stacja dyskietek, która pozwalała kopiować sektor po sektorze. Takie spotkania sprzyjały nawiązywaniu kontaktów, wymianie doświadczeń i często tworzyły się przyjaźnie, które nierzadko przetrwały próbę czasu. Mając wśród kolegów grafika, muzyka lub dobrego kodera, można było pokusić się o napisanie pierwszego dema lub prostej gry. Wszyscy marzyliśmy o zbudowaniu firmy, która będzie tworzyć oprogramowanie, wpisując w napisanych w Basicu lub innych dostępnych już językach programowania niewiele nam wtedy mówiący znak © i nazwę naszej jeszcze nigdzie nie zarejestrowanej firmy oraz imię i nazwisko autora. Nie chodziło tu o pieniądze, ale o sławę należną autorom najlepszych programów. Tak to wtedy postrzegaliśmy. Przy okazji “zdobywania” programów pojawił się inny problem, a mianowicie brak oryginalnej instrukcji. Rozgryzało się programy samemu przyciskając przypadkowe sekwencje klawiszy i obserwując reakcję na ekranie. Pojawił się także pewien polski kanon w prasie komputerowej jako że najbardziej poszukiwane były artykuły z instrukcjami do gier. W prasie zachodniej gdzie nikt instrukcji nie potrzebował, bo była dostarczana z programem, bardziej skupiano się na recenzji gry czy programu, czyli w zasadzie na tym na czym dzisiaj skupia się prasa i komputerowe portale internetowe. Czy zastanawialiśmy się skąd te programy pochodzą? Nie bardzo, owszem czasem pojawiało się intro takiej czy innej grupy mówiące o zdjęciu zabezpieczenia i dające możliwość łatwego osiągnięcia nieśmiertelności czy nielimitowanych zasobów amunicji. Oczywiście producenci oprogramowania zaniepokojeni skalą praktyk związanych z kopiowaniem programów, wprowadzali coraz to nowsze zabezpieczenia. A to trzeba było wprowadzić słowo z określonego wiersza instrukcji, a to dysk zawierał specjalny teoretycznie nie dający się skopiować sektor na dysku. Oczywiście kwestią jedynie czasu było złamanie tych wszystkich zabezpieczeń. Dla nas program był wart tyle ile nośnik, na którym został zapisany i tak naprawdę najbardziej liczyła się  liczba i jakość dyskietek lub kaset magnetofonowych. Pamiętam moją wyprawę do Berlina Zachodniego gdzie na początku lat 90-tych ubiegłego wieku jechałem z kolegą uzbrojony w kilkadziesiąt marek zachodnioniemieckich. Autokar zatrzymał się na jednej z ulic, gdzie pierwszą rzeczą, która nas uderzyła było stojące na ulicy Porsche 911. Weszliśmy do pierwszego sklepu i zdumiało nas bogactwo i jakość towarów. Ale nie to nas interesowało, najważniejsze było aby znaleźć sklep komputerowy. W końcu się udało i oczywiście co kupiliśmy? Dyskietki 3,5″. 🙂 Po tak udanym zakupie szybkie zwiedzanie właśnie rozmontowywanego muru berlińskiego, którego kawałek zabrałem nawet do domu i już wracaliśmy tym samym autokarem do Polski. Co się działo dalej z tymi dyskietkami? Oczywiście zapełniały się programami przy użyciu najlepszego wtedy programu kopiującego X-Copy. Pamiętam też, że w moim technikum byłem “czynnikiem pośredniczącym” w wymianie oprogramowania. Część kolegów, posiadaczy Amigi mieszkających w internacie, swoje komputery zmuszona była zostawić w domu oddalonym nierzadko o sto i więcej kilometrów. Ja mieszkałem niejako “na miejscu” więc dostawałem w szkole dwie dyskietki z prośbą “przegraj mi”. 😉 Wrzucałem je do torby i następnego dnia, sprawdzone pod kątem poprawności zapisu oddawałem w ręce proszącego. Pamiętam spotkanie po latach gdzie jako już czterdziestolatkowie zebraliśmy się na “iluś-tam-leciu” naszego Technikum Mechaniczno-Energetycznego w Szczecinie, którego nazwa zdążyła się już zmienić, ale dla nas będzie to zawsze bliskie naszym sercom “TME”. Szkołę tę ukończył przede mną Marek “Jemasoft” Jeżewski ze szczecińskiej grupy Quartet, która to grupa jako pierwsza wydawała “dema” na Amigę w Polsce m.in. “Holiday in Moscow” i niezapomniany “Christmas 1989 Demo Mix”. Miałem zaszczyt być wychowankiem ojca Marka, profesora Jerzego Jeżewskiego, który przez pięć lat był naszym wspaniałym wychowawcą. Kiedyś wrócę szerzej do przedstawienia postaci pana Jerzego, bo był wyjątkowym człowiekiem, doskonałym pedagogiem a także nauczycielem, który potrafił przynieść do szkoły własne C64 i prowadzić za jego pomocą lekcję fizyki. 🙂

No ale wracając do “iluś-tam-lecia”, przed szkołą znajdowały się budynki “warsztatów” gdzie zazwyczaj raz w tygodniu urzędowaliśmy uzbrojeni w kombinezony i z obowiązkową beretką z antenką, co by głowy kolegów “Metali” ochronić mogła przed oskalpowaniem wiertarką. 🙂 “Depeche’om” to raczej nie groziło, “Cure’owcy” natomiast znajdowali się mniej więcej w średnim obszarze skali zagrożenia, ale i tak wszyscy te beretki nosić musieliśmy, zdejmując je tylko podczas obowiązkowego na “warsztatach” picia mleka.  😉 Pomiędzy szkołą a warsztatami był murek, nasze ulubione miejsce do prowadzenia dyskusji na tysiące tematów, od technicznych po literackie, od historycznych po filozoficzne, a także te codzienne dotyczące życia i problemów w stylu którąż to klasę z zaprzyjaźnionej szkoły najlepiej zaprosić na dyskotekę i jak zrobić, aby przyszły dziewczęta, a już niekoniecznie ich koledzy z klasy, bo tej płci mieliśmy w technikum w nadmiarze. 😉 Oczywiście najlepszym rozwiązaniem było zaproszenie koleżanek ze znajdującego się wtedy na placu Orła Białego w Szczecinie Liceum Medycznego, zwanego także “pałacem lub szkołą pod globusem”. Skąd wzięła się ta nazwa? Nad wejściem do tej zacnej szkoły umieszczona była rzeźba przedstawiająca kulę ziemską. 🙂

Pałac pod Globusem, by Kapitel, CC BY-SA 4.0, via Wikimedia Commons

Z tym globusem związana jest pewna anegdota, której z racji honoru naszych trapionych tym samym dyskotekowym problemem organizacyjnym koleżanek z tego liceum przytaczać mi nie wypada. 🙂 Ale wróćmy do “iluś-tam-lecia”. Po zwiedzeniu szkoły, gdzie nawet udało nam się namierzyć kilku naszych nauczycieli, usiedliśmy na owym murku, aby powspominać naszego nieżyjącego już woźnego, szanowanego przez wszystkich uczniów, absolwentów i nauczycieli “TME” – p.Zygmunta. W pewnym momencie siedzący obok mnie kolega szturchnął mnie i wręczył mi coś dodając – “skopiujesz na jutro”? Zaskoczony spojrzałem na ten przedmiot i ujrzałem amigowską dyskietkę 3,5″. Nagle czas cofnął się o ponad dwadzieścia lat, to samo miejsce, ta sama sytuacja, ten sam kolega – przeleciała przeze mnie fala wspomnień, tak wyraźnych, że niemal fizycznych. Znalazłem się w roku 1991, słoneczny dzień, pachnąca wiosną przyroda, murek i dyskietka od naszej ukochanej Amigi… 🙂 Oczywiście był to żart ze strony kolegi, ale wspomnienia ożyły… 🙂

I tak dotrwaliśmy do roku 1994 gdzie razem z naszymi maturami w życie weszło opublikowane wcześniej tj. 4 lutego nowe prawo autorskie, uwzględniające programy komputerowe, które zastąpiło anachroniczną ustawę w tej kwestii z roku 1952. W kwestii programów ustawa wprowadziła następujące regulacje:

Art.74.

1.Programy komputerowe podlegają ochronie jak utwory literackie, o ile przepisy niniejszego rozdziału nie stanowią inaczej.

2. Ochrona przyznana programowi komputerowemu obejmuje wszystkie formy jego wyrażenia. Idee i zasady będące podstawą jakiegokolwiek elementu programu komputerowego, w tym podstawą łączy, nie podlegają ochronie.

3. Prawa majątkowe do programu komputerowego stworzonego przez pracownika w wyniku wykonywania obowiązków ze stosunku pracy przysługują pracodawcy, o ile umowa nie stanowi inaczej.

4. Autorskie prawa majątkowe do programu komputerowego, z zastrzeżeniem przepisów art. 75 ust. 2 i 3, obejmują prawo do:

1)  trwałego lub czasowego zwielokrotnienia programu komputerowego w całości lub w części jakimikolwiek środkami i w jakiejkolwiek formie; w zakresie, w którym dla wprowadzania, wyświetlania, stosowania, przekazywania i przechowywania programu komputerowego niezbędne jest jego zwielokrotnienie, czynności te wymagają zgody uprawnionego;
2)  tłumaczenia, przystosowywania, zmiany układu lub jakichkolwiek innych zmian w programie komputerowym, z zachowaniem praw osoby, która tych zmian dokonała;
3)  rozpowszechniania, w tym użyczenia lub najmu, programu komputerowego lub jego kopii.

Istotną rzeczą jest rozróżnienie idei i programu. Idea nie podlega ochronie, czyli każdy może stworzyć np. program bazujący na idei gry PacMan, stworzyć edytor tekstu podobny do MS Word, ale nie może już np. wykorzystać kodu tych programów. Wprowadzono także abolicję na używanie dotychczas “zdobytych” programów. Oprogramowanie pozyskane w jakikolwiek sposób przed 23 lutego 1994r. stawało się legalne i mogło być używane, ale takich programów nie można było odstępować ani sprzedawać. Nie wolno było ich też instalować na nowych komputerach i oczywiście użytkownikom nie przysługiwało wsparcie i prawo do upgrade’u ze strony producenta. Z czasem takie oprogramowanie i tak stawało się bezużyteczne, pojawiały się kolejne udoskonalone wersje programów i używanie tych starszych traciło sens. Tym sposobem znaleźliśmy się w nowej rzeczywistości. Pojawiały się już pięknie wydane pudełkowe wersje gier, co prawda nie należały do tanich, ale można już było zasmakować tego co w latach 80-tych było dane tylko naszym kolegom zza żelaznej kurtyny. Ostatnio rozmawiałem z moim kolegą z Finlandii i potwierdził on, że pomimo innych relacji zarobków do cen dla przeciętnego licealisty zakup gry czy programu był sporym wydatkiem, podobnie było i u nas po wprowadzeniu ustawy z 1994 roku. Zaczęły jednak powstawać firmy tworzące oprogramowanie i okazywało się, że na produkcji legalnego oprogramowania można zarobić. Dało to dodatkowy impuls rozwoju branży IT w Polsce i doprowadziło do powstania na rynku takich potentatów jak np. znana z gamedev’u firma CDProjekt, która zaczynała od polskich wydań gier zachodnich firm takich jak np. Microprose. W pięknych pudełkach od CDProjekt mogliśmy znaleźć oprócz nośnika, przetłumaczoną na j.polski oryginalną instrukcję, a czasem i  dodatkowe gadżety, mapy itp.. Taka była właśnie nasza droga do poszanowania praw autorskich, droga, która pomimo pewnych aspektów moralnych, których nawet często nie byliśmy świadomi dała nam dostęp do najnowszego oprogramowania i spowodowała, że nie odstawaliśmy w tym względzie od krajów Europy Zachodniej. Spowodowało to też, że w momencie wprowadzenia prawa autorskiego byliśmy w wyścigu do dalszego rozwoju IT na pozycji porównywalnej z kolegami z Zachodu.

***

Kończąc życzę Wam udanego wiosennego weekendu i dobrej pogody szczególnie podczas nadchodzących świąt wielkanocnych. Pamiętajcie o spacerach i o tym aby w tych świątecznych przygotowaniach znaleźć chwilę dla siebie, odkurzyć stary joystick, sięgnąć po dobrą książkę, albo wrócić do dawno porzuconego hobby. Trzymacie się ciepło! 🙂

p.s. Dla fanów demosceny i kultowego układu SID (C64) polecam dwie najnowsze odsłony popularnych dem z dźwiękiem stereo uzyskanym za pomocą Air Max’a przez Gregfeel’a (Lepsi De), którego serdecznie pozdrawiam! 🙂 



4 komentarze

  • gregfeel

    Witaj Robercie,
    z ogromną przyjemnością zawsze czytam twoje wpisy – i tym razem się nie zawiidłem 🙂 Ja również z tamtego okresu mam wspaniałe wspomnienia – raz że człowiek był u szczytu swojej aktywności/kreatywności a dwa że czasy sprzyjały nam i mogliśmy wtedy naprawdę się rozwijać. Posiadanie gier to fakt jakaś frajda była ale dzięki tzw. giełdom komputerowym w wielu wypadkach tam się zawiązywało przyjaźnie które trwają do dziś i to jest naprawdę coś. Jak to ładnie określiła grupa Bonzai w pięknym demie z 2022 roku – prawdziwe braterstwo czyli “Bromance” Pozdrawiam i życzę dalej sukcesów w prowadzeniu tego świetnego bloga!

    • Wingman

      Dzięki za miłe słowa! 🙂 To coś co zawsze mnie ogromnie motywuje do dalszych poszukiwań ciekawych blogowych tematów. Tak masz rację mieliśmy całą masę pomysłów i tak naprawdę byliśmy wtedy trend-seterami, nikt z naszych nauczycieli nie miał o komputerach pojęcia poza nielicznymi przypadkami i to właśnie my nastolatkowie tworzyliśmy świat IT w Polsce. Pamiętam moje boje z nauczycielką od informatyki w technikum, gdzie w końcu przyznała mi rację, że Amiga jest lepsza od smutnego PC-ta, i moje późniejsze boje na studiach, gdzie zabroniono mi pisać obiektowo w C++ bo nikt nie był w stanie sprawdzić takiego kodu. Zmuszono mnie zatem do smutnego proceduralnego podejścia w Pascalu i pisania programów na kartkach…ale za to już w pracy mogłem rozwinąć skrzydła i wiedziałem co robić z tym moim nieszczęsnym C++. Uczyliśmy się sami, sami rozwiązywaliśmy problemy a poznane na giełdach i zlotach osoby dawały nam inspirację, uczyły współpracy i tego, że w przyjaźni nie można tylko brać, ale też trzeba dawać coś z siebie. Serdeczne pozdrowienia! 🙂

  • Gżdacz

    Ponieważ piszesz ciekawie artykuły (dzięki), a najpopularniejsze systemy sprzed lat już opisałeś mam kilka propozycji na następne. Mógłbyś opisać dziwne lub mocno nietypowe “designy” (fajne słowo) komputerów, które się jednak nie przyjęły. Jednym z nich może być np. Atari TT (dziwny, ale ciekawy) czy Holborn 9100 lub Panasoniki MSX2+ z wystającym “czubem”. Na pewno znajdziesz więcej. Drugi temat to również dziwne, ale i nowatorskie rozwiązania, które z perspektywy czasu były ślepą uliczką i nie upowszechniły się. Albo szybko zanikły z powodu małego zainteresowania użytkowników, albo konkurencja nie podłapała tematu. Na przykład mikro joystick w MSXach Sony chowany pod spód obudowy, microdrive od Sinclaira czy dyskietki 2,5 cala Sharpa, rozwój poprzez krok w tył (C16 vs C64), różne dziwne dobry myszy (chociaż to już nie takie retro). Tutaj również na pewno coś znajdziesz :).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.