C64 – od tego się zaczęło, wywiad z Liderem zespołu KOMBI Sławomirem Łosowskim…
Naszym dzisiejszym wyjątkowym Gościem, będzie założyciel i lider zespołu KOMBI, Maestro elektronicznych instrumentów klawiszowych, Pan Sławomir Łosowski.
To dzięki jego kompozycjom, doskonałej warstwie instrumentalnej, grze na syntezatorach, przełomowej technice opartej na własnych samplach i elektronicznej perkusji Simmonsa muzyka KOMBI otrzymała doskonałą rozpoznawalność i wyjątkową, niezmienną przez lata jakość.
Mało osób o tym wie, ale KOMBI było kontynuacją założonego w 1969 roku przez Sławomira Łosowskiego zespołu “Akcenty”, a dokonana w 1976 roku zmiana nazwy pociągnęła za sobą także zmianę muzyki wykonywanej przez zespół, który działa do dziś i ma obecnie świetny okres twórczy.
Aby wstępu nie przeciągać oddajmy głos naszemu Gościowi, którego serdecznie w imieniu swoim i Czytelników pragnę powitać.
Panie Sławku na początek pytanie, które słyszał Pan zapewne steki razy, ale zaryzykuję i je również zadam: skąd wzięło się u Pana zainteresowanie muzyką elektroniczną?
Na początku fascynowały mnie organy elektronowe będące ważnym elementem brzmienia wielu światowych zespołów w latach 60. A gdy tylko pojawiły się w muzyce pierwsze klawiszowe instrumenty elektronowe, a w tym syntezatory z ich możliwościami kreacji nowych brzmień, całkowicie mnie to pociągnęło. To zainteresowanie nie dotyczyło stylu czy rodzaju muzyki, a wyłącznie wyboru rodzaju instrumentów, na których chciałem grać różne gatunki muzyki.
Pana pierwszym instrumentem była, jak to Pan nazywał, „Zemsta Ulbrichta” 🙂 , co to był za instrument?
Pierwszym instrumentem był enerdowski klawisz o brzmieniu zbliżonym do akordeonu, gdzie zamiast marszczonego miecha była wbudowana elektryczna dmuchawa. Brzmieniowo było to faktycznie coś paskudnego, stąd to odniesienie do przywódcy bardzo demokratycznej republiki niemiec.
Pamięta Pan Swoje pierwsze organy elektronowe? Co to był za instrument?
Oczywiście że pamiętam. Zaraz po epizodzie z „Zemstą Ulbrichta” nastąpiła nieco dłuższa przygoda z „Zemstą Honeckera”, następcy Ulbrichta na enerdowskim tronie. To były organy elektronowe wyprodukowane także przez socjalistycznych i kochających demokrację niemców. Brzmieniem przypominały już organy elektronowe, ale daleko im było do możliwości instrumentów produkowanych na Zachodzie.
Potem pojawił się u Pana sowiecki Junost, czy coś szczególnego związanego z tym instrumentem utkwiło Panu w pamięci?
Kupiłem go w Legnicy od oficera sowieckich wojsk okupacyjnych w PRL. Na początku te organy były „Zemstą Breżniewa”, ale odkryłem w nich możliwości grzebania, gdyż był tam bardzo łatwy dostęp do wnętrzności. Konstrukcja była wyjątkowo prosta z dostępem do wszelkich układów i wiązek okablowania. To spowodowało, że polubiłem ten instrument jako bazę do moich działań modyfikacyjnych, więc powyższa nazwa przestała obowiązywać.
A zatem przerabiał Pan instrumenty samodzielnie, z jakiej modyfikacji był Pan szczególnie zadowolony?
Już na początku w Junosti dokonałem w bebechach kilku prostych przeróbek. Gdy owoce tych działań okazały się dobre, poszedłem dalej tworząc elektronicznego frankensztajna. Wydobywałem z niego bardzo ciekawe brzmienia przydatne do muzyki z pogranicza jazzu i elektroniki, którą wtedy grałem. Następnie w latach 80. wprowadziłem kilka znaczących przeróbek w moich profesjonalnych syntezatorach takich jak Mini Korg 700s, Prophet 5 i DX7.
Czy przeprowadzał Pan te modyfikacje wyłącznie dla siebie, czy też inni muzycy korzystali z Pana pomysłów?
Te modyfikacje robiłem wyłącznie we własnych instrumentach. Natomiast dla innych muzyków w latach 70. wyprodukowałem i sprzedałem kilka urządzeń elektronicznego leslie.
Czy trudno było w czasach PRL zakupić instrumenty klawiszowe?
Brakowało wszystkiego, na czele z papierem wc i pastą do zębów, więc tym bardziej urządzeń o ówczesnej zaawansowanej technologii. Zmiana sytuacji muzyków nastąpiła, gdy na początku lat 70. zezwolono Polakom na posiadanie kont walutowych. Wtedy umożliwiało to zakupy za granicą. Pierwszym instrumentem, który w ten sposób zakupiłem był Mini Korg 700s, za który zapłaciłem przelewem walutowym z założonego konta i wkrótce przyfrunął do mnie prosto z fabryki w Japonii.
Kiedy zaczęła się Pana fascynacja elektroniką?
Gdy poznałem pewnego krótkofalowca i elektronika. Jego warsztat wypełniony po brzegi radiostacjami oraz urządzeniami do pracy elektronicznej robił na mnie wielkie wrażenie. Szybko zrozumiałem, że jeżeli chcę samodzielnie choćby przylutować wtyczkę, to trzeba nie tylko kupić lutownicę, ale także nauczyć się lutować.
Pamięta Pan pierwszy zmontowany samodzielnie układ elektroniczny i co to było?
Był to z pewnością jakiś fuzz, którego używali generalnie gitarzyści, ale chciałem usłyszeć co to da, gdy podłączę go do organów elektronowych.
Ukończył Pan studium policealne z elektroniki. Czy uczono wtedy głównie o technologiach lampowych? Gdy ja uczęszczałem do technikum elektronicznego, w latach 80-tych, to pierwsze rozdziały książki z elektroniki obejmowały co prawda jeszcze budowę lamp: triodę, pentodę itp., ale już nikt nas nie zmuszał do uczenia się o nich, to był czas gdy królowały półprzewodniki, chociaż teraz do lamp się wraca i wzmacniacze audiofilskie często na nich bazują.
W tym czasie, gdy lampa w masowej elektronice zaczynała odchodzić do historii, ja odchodziłem z murów bohaterskiej Poczty Polskiej w Wolnym Mieście Gdańsk, gdzie mieścił się zespół szkół elektronicznych. Jeszcze wtedy było kilka śladów na murach po niemieckich kulach. Zleconą mi przez szkołę pracą dyplomową był układ do badań triody wykonany pod kątem szkolenia kolejnych pokoleń uczniów. Można powiedzieć, że to był mój pierwszy układ elektroniczny i jeszcze lampowy. A za drzwiami szkoły powitały mnie już tranzystory TG3, TG5 itd.
Ponoć z ZSRS, przywiózł Pan imadło, którego używa Pan do dziś do lutowania wtyczek. Zdarza się Panu zapomnieć założyć odginkę i potem trzeba całą wtyczkę rozlutowywać? Ja na blogu przestrzegam zawsze Czytelników, aby na to szczególnie uważali w myśl zasady: „załóż przed a nie po”. 🙂
Zgadza się. To malutkie imadełko zakupione w 1981 r. na trasie w ZSRS służy do dzisiaj w warsztaciku przy studiu nagrań wszystkim kolejnym osobom, które pracują w mojej firmie zajmującej się nagłośnieniem koncertów i nagraniami. A gdy muszę lutować coś dla siebie, to też nadal z tego imadełka korzystam. Co do wpadek przy lutowaniu wtyczek, to jasne, że się mi zdarzają. I wtedy całkowicie uzasadnione jest puszczenie wiąchy.
Tak, nadmierne emocje towarzyszące odlutowywaniu wtyczek nie są mi również obce. 😉 Pamięta Pan moment kiedy kupił swój pierwszy komputer i co to było?
Pierwszym komputerem był rzecz jasna C64. Na początku chciałem kupić jakiś zewnętrzny sequencer analogowy czy coś w tym rodzaju. Sprzedawca jednego ze sklepów muzycznych w Berlinie Zachodnim zasugerował mi zakup C64 wraz z interface i oprogramowaniem firmy Steinberg, co było wtedy nowością. Największe jaja były na granicy pomiędzy Berlinem Zach. a NRD. W NATO obowiązywał zakaz eksportu komputerów do krajów komunistycznych. Celnicy berlińscy chcieli uniemożliwić mi wywóz C64. Manager Wojtek Korzeniewski, jedyny człowiek w ekipie znający niemiecki, przez godzinę przekonywał celników aby odpuścili. Ponieważ pomieszczenie było całkowicie oszklone obserwowałem z samochodu jego gestykulację, a nawet jakieś układy choreograficzne. W końcu zmęczeni występami Wojtka niemcy odpuścili i odjechaliśmy. Ale dostało się za to przetrzymanie nie niemcom zachodnim, a „demokratycznym”. Prowadziłem samochód w kierunku polskiej granicy, a Wojtek z radości pisał po niemiecku na kartkach notesu inwektywy pod adresem NRD i Honeckera i następnie wyrzucał te wrogie ulotki przez okno na autostradę.
Pamiętam koncerty Kombi ze świecącym monitorem Neptun i marzeniem wielu z nas czyli Commodore C64. W tamtych czasach Commodore powinien Panu chyba płacić za popularyzacje ich sprzętu w naszym kraju. 🙂 Jak wyglądała praca muzyka z zastosowaniem C64? Jakie urządzenia podpinał Pan do tego komputera
Tak, używałem przez dłuższy czas monitora Neptun z zielonym ekranem. Jak wspomniałem wcześniej, poza interfejsem i oprogramowaniem Steinberg nic innego do muzyki nie stosowałem. C64 bardzo wykorzystałem przy nagraniu albumu KOMBI 4. Bębny i basy syntezatorowe nagrałem całkowicie w MIDI na nim.
Korzystał Pan z magnetofonu jako pamięci masowej, czy też posiadał Pan marzenie ówczesnych komputerowców czyli stację dyskietek?
Od razu zakupiłem C64 ze stacją dysków na dyskietki 5,25 cala. Mam jeszcze kilka pamiątkowych.
Czy C64, wykorzystywany przez Pana profesjonalnie, pełnił też u Pana rolę rodzinnego komputera domowego?
Wykorzystywałem tylko profesjonalnie. Nie pełnił żadnych innych funkcji.
Czy interesował się Pan komputerami poza zastosowaniami czysto muzycznymi, czy też było to narzędzie, jedno z wielu, w ramach rozwoju Pana instrumentarium?
To jest paradoks, ale poza muzyką komputery nie za bardzo mnie kręcą. Rzecz jasna używam je do wszelakich celów jak większość ludzi.
Kolejnym komputerem było u Pana Atari ST, w świecie ówczesnych komputerowców trwała „święta wojna” pomiędzy plemionami „Atarowców” i „Commodorowców”, jak to się stało, że przeszedł Pan na „drugą stronę”? 😉
Nic nie wiem o tej wojnie. Jak dobrze, że przetoczyła się bez mojej świadomości. Może chodziło o gry komputerowe oraz inne zastosowania. Co do muzyki, to Atari mając wbudowane MIDI od razu zainspirował producentów oprogramowań muzycznych. Otworzyły się o wiele większe możliwości co do ilości nagrania ścieżek MIDI i pracy nad muzycznym materiałem.
Do dzisiaj korzysta Pan z Atari ST. Obecnie muzycy często wyposażeni są w „jabłuszka”. Jak to jest z tą technologią z lat 80-tych, czy Atari spełnia wymagania dzisiejszego muzyka? Z jakiej konfiguracji Atari ST Pan korzysta i z jakiego oprogramowania?
Z Atari i programu Notator korzystam tylko jak z magnetofonu MIDI, a pracuję wyłącznie na komputerze jabłecznym.
Jakiego oprogramowania i jakich komputerów oprócz Atari używa Pan obecnie w swoim instrumentarium?
Mam Mac Pro jeszcze ten w dużej srebrnej obudowie i używam programu Pro Tools.
Czasy PRL to wieczny niedobór towarów, a już zakup sprzętu za granicą to była wyższa szkoła jazdy. Jak wyglądało w czasach PRL przywiezienie sprzętu do kraju z Zachodu?
Sprzęt lub instrumenty można było kupić nie wyjeżdżając z Polski za pośrednictwem firm założonych w kilku krajach przez polskich emigrantów. Jeżeli ktoś koncertował na Zachodzie, to kupował instrumenty po prostu tam w sklepach. Nie było problemów z przywozem, ale trzeba było zapłacić cło. Natomiast trudniej było z wojaży wwieźć do PRL dostawczak czekolady na handel, o czym przekonał się na granicy jeden z muzyków KOMBI.
Na ile sprzęt, którego Pan używał był rozwiązaniem gotowym, a na ile Pana dziełem (modyfikacje, interface’y, urządzenia peryferyjne)?
Głównie korzystam z rozwiązań fabrycznych. Moje rozwiązania są tylko dodatkiem ułatwiającym mi uzyskiwanie artykulacji lub brzmień bardziej indywidualnych. Dzięki temu ludzie rozpoznają moją grę i muzykę KOMBI.
Czy korzystał Pan z gotowego oprogramowania, czy też pisał Pan coś samemu?
Korzystam tylko z gotowych programów. Nie miałem czasu, aby uczyć się informatyki, a tym bardziej pisać programy.
Z jakimi komputerami z lat 80- i 90-tych XX wieku miał Pan styczność poza Commodore C64 i Atari ST?
Nie miałem styczności z żadnymi innymi. Pamiętam, że niektórzy mieli inne komputery w domach lub do pracy. Muzycy głównie używali Atari.
Czy któryś z retro-komputerów towarzyszy Panu jeszcze obecnie w trasach koncertowych?
Żaden. C64 sprzedałem chyba na początku lat 90., a Atari używam tylko do pracy twórczej.
Wracając do instrumentarium, który z elektronicznych instrumentów muzycznych był Pana ulubionym?
Były i są dwa, Prophet 5 i Mini Korg 700s
Które z urządzeń, zadecydowało o tak charakterystycznym brzmieniu muzyki zespołu KOMBI?
To nie kwestia urządzeń i instrumentów, a tych, co na nich grają. Ale instrumenty uruchamiają wyobraźnię i mają swoją ważną rolę. W muzyce KOMBI dominują wymienione powyżej, a do nich dodałbym Simmons SDSV oraz sample robione przeze mnie na samplerach Ensoniq.
Pamiętam solówkę elektronicznej perkusji w utworze „Słodkiego Miłego Życia” i niesamowity charakterystyczny heksagonalny kształt bębnów, skąd wziął się pomysł aby użyć właśnie elektronicznego instrumentu perkusyjnego? W tamtych czasach w Polsce była to chyba absolutna nowość?
Nie interesował mnie kształt padów, który był faktycznie widowiskowy, a brzmienie. W SDSV siedzą te same scalaki co w najlepszych syntezatorach analogowych, więc brzmienie perkusji było znakomite. Nie grało się na tym łatwo, bo pierwsze pady były twarde i Jurek Piotrowski musiał owijać palce medycznym przylepcem aby je chronić. Ale efekt muzyczny był świetny.
W PRL problemem było zdobycie odpowiednich wzmacniaczy i głośników, jak radził Pan sobie z tym wyzwaniem?
Pierwszym wzmacniaczem w obudowie z głośnikiem 12,5W był znów enerdowski produkt Regent 15. Ale potrzebowałem więcej czadu, więc pierwszy wzmacniacz lampowy 100W z kilkoma wejściami zrobił mi sąsiad z mojej ulicy, zajmujący się na co dzień naprawami telewizorów (które psuły się wtedy notorycznie, miał więc spore doświadczenie praktyczne). Pierwsze głośniki kupowałem bądź przez wspomniane wcześniej polonijne firmy bądź przez pośrednictwo innych osób wyjeżdżających służbowo do niemiec, Anglii itp. Obudowy głośnikowe wykonywał na fuchę mój kolega w stolarni Teatru Miniatura w Gdańsku, a pierwsze tranzystorowe wzmacniacze mocy robił inny kolega inżynier elektronik. Pierwszy wzmacniacz tranzystorowy do klawiszy zrobił wieloletni akustyk KOMBI Mirek i służy on do dzisiaj naszemu perkusiście Tomkowi jako odsłuch w jego pokoju perkusyjnym.
Czy coś z polskiego sprzętu audio z czasów PRL przypadło Panu do gustu?
Nie przypominam sobie.
Berlin Zachodni był dla nas swoistym eldorado jeżeli chodzi o zakupy sprzętu i towarów, ale też najbliższym geograficznie przyczółkiem Zachodu. Grywał Pan tam w klubach, niektóre z nich działają do dziś jak np. Sudhaus. Jak publiczność za „żelazną kurtyną” odbierała wtedy Wasz repertuar?
Trzeba sobie jasno powiedzieć, że na nasze koncerty nie tylko w Berlinie przychodziła głównie Polonia. Dla niej te koncerty były wielkim przeżyciem (o czym nam mówili), a dla lokalnych bywalców klubów ciekawostką. Zawsze przyjmowani byliśmy bardzo gorąco.
Skąd wzięła się Wasza popularność w Berlinie Zachodnim?
Chętnie nas zapraszano do klubów, bo polska publiczność chyba intensywniej niż lokalsi pobierała napoje z barów, co zauważali właściciele zliczając utarg.
Czasy PRL to wszechobecna cenzura, nie mieliście z tym problemów?
Mieliśmy jak wszyscy, ale autorzy piszący dla nas uwzględniali ten problem. Jak już pisali o czymś, co mógłby zakwestionować cenzor, to ubierali w treść metaforyczną. Przykładowo o biciu przez pluton zomo demonstrantów wystarczyło napisać o inwazji kosmitów z planety Pluton.
Przełom lat 80-tych i 90-tych to całkowity brak poszanowania praw autorskich w Polsce, pamiętam giełdy komputerowe i stoiska w domach handlowych tzw. „Dystrybutorów” nagrywających od ręki programy na powierzony nośnik. Jak mocno dotykało to muzyków w tamtym czasie?
Trudno mi powiedzieć, bo nie mam danych. Wiem tylko, że wychodziły kasety i cd pirackie w wielkich nakładach. Próbowałem reagować jak udało się namierzyć wydawcę. Raz tylko udało mi się powstrzymać taki proceder.
Jeżeli porówna Pan tworzenie muzyki elektronicznej w latach 80-tych a dzisiaj, gdzie technologia praktycznie usuwa wszelkie ograniczenia techniczne, który okres dawał Panu więcej satysfakcji?
Zawsze miałem radość z tworzenia bez względu na technologię, ale dużą satysfakcję mam także teraz, gdy mam najlepsze możliwości nie tyle technologiczne, co osobiste.
Jest Pan uzdolnionym grafikiem, projektował m.in. okładki do Swoich płyt, czy logo zespołu KOMBI jest także Pana dziełem?
Owszem, od dziecka rysuję. Wycinek tych prac znajduje się nawet na naszej stronie www.kombi.pl
Moje rysunki, które nazywam gra-fika, zdobiły niektóre okładki płyt. Nie zajmuję się jednak pracami graficznymi, projektowaniem okładek czy logo.
Czy korzystał Pan z komputerów jako narzędzia pracy dla artysty grafika?
Nie korzystam z żadnych narzędzi, choć kiedyś od Yacha Paszkiewicza, fana mojego rysownictwa oraz managera Jacka Sylwina dostałem w prezencie urządzonko do takiej pracy. Nie mogę sobie przypomnieć gdzie je schowałem, bo teraz chciałbym przekazać jednej z moich wnuczek.
Czy to prawda, że Pana Tato był artystą i że ukończył studia na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie ?
Tak, ojciec był artystą rzeźbiarzem. W różnych miejscach Gdańska stoi wiele jego przestrzennych granitowych rzeźb. Po II wojnie światowej wykonał też na nowo dużo rzeźb i kamiennych elementów dekoracyjnych, zdobiących kamienice Długiego Targu, zniszczonych przez sowiecką armię. Był prawdziwym ojcem, a nie tatusiem. Wspierał mnie w kształtowaniu charakteru i na drodze artystycznej.
Rok 2021 to 45-lecie powstania zespołu, czy jakieś szczególne plany są z tym związane?
Najpierw sprostuję: 45-lecie dotyczy występowania zespołu pod nazwą KOMBI, natomiast powstanie nastąpiło 52 lata temu, bowiem pierwsze siedem lat graliśmy pod nazwą AKCENTY.
Plany rocznicowe mieliśmy ambitne, ale z powodu ciągnącej się pandemii częściowo już odpuściliśmy. Z pewnością po kolejnych premierach kilku singli wydamy nową płytę, którą nagraliśmy. Tu i ówdzie w mediach pojawimy się z tej okazji. Mamy podpisane umowy koncertowe, ale o koncertach z publicznością trudno coś dzisiaj powiedzieć.
Na koniec pytanie o wszechobecną technologię, tak jak kiedyś ze skromnego ośmiobitowego komputera wyciągano maksimum możliwości tylko dzięki pomysłowości i trikach stosowanych przez ówczesnych programistów, podobnie przed laty elektronika była tylko dodatkiem w pracy artysty muzyka. Dzisiaj jest wszechobecna, czy w związku z tym łatwiej jest dzisiaj niż 30-40 lat temu tworzyć muzykę i czy nie grozi muzykom popadanie w zbytnie zaufanie do technologii i co za tym idzie chodzenie drogą „na skróty”?
Zawsze istniała i istnieje muzyka tworzona i nagrywana „na skróty”. Mnie jako słuchacza nie interesuje jak powstał dany utwór, tylko czy mnie porusza. Nie zajmowałbym się więc kuchnią muzyczną tylko efektem. W KOMBI jest to rodzaj muzyki tworzonej co prawda elektronicznie, ale bardzo naturalnie. W przypadku klawiszy wiele jest tu nie tylko grania, ale też kręcenia gałkami syntezatora lub pracy nad własnymi samplami. Jest też trochę zabawy postprodukcyjnej aby nadać muzyce nieco współczesnych przypraw. W moim przypadku nie jest więc obecnie łatwiej tworzyć i produkować muzykę z powodu rozwiniętej technologii, a jedynie jest inaczej. Zawsze jest to rodzaj mojego rękodzieła.
Czy chciałby Pan coś przekazać naszym czytelnikom? Wielu z nich podobnie jak ja doskonale pamięta zespół KOMBI i na jego muzyce się „wychowało”. 🙂
KOMBI to marka funkcjonująca na muzycznym rynku od 45 lat. Poza historią jest przede wszystkim teraźniejszość. W ostatnich latach nagraliśmy wiele nowych piosenek i instrumentali, a następnie wydaliśmy je na płytach. Dla mnie czas się nie zatrzymał, nie patrzę za siebie, tylko idę do przodu. Jasne, że na naszych koncertach szeroka publiczność czeka na kombiowe stare hity, ale słuchaczom dostarczamy też co jakiś czas nową muzykę. Mam teraz bardzo dobry okres twórczy, którego efektem będzie nowa płyta. Zapraszam wszystkich do słuchania naszych nowych piosenek i utworów instrumentalnych, które będziemy sukcesywnie prezentować w sieci. Serdecznie pozdrawiam wszystkich Czytelników!
P.S. Zapraszam także do wysłuchania najnowszej piosenki „Minerał życia” https://youtu.be/CCnxxPAr-Lc oraz na naszą stronę www.kombi.pl i nasze profile internetowe na FB i Instagramie
Panie Sławku bardzo dziękuję za rozmowę, to był dla mnie zaszczyt i prawdziwa przyjemność móc gościć Pana na moim blogu! Życzę Panu i całemu Zespołowi KOMBI wielu następnych lat owocnej pracy artystycznej, dzięki której my słuchacze będziemy mogli delektować się niepowtarzalnym brzmieniem KOMBI, doskonałą muzyką i to zarówno w warstwie wokalnej jak i instrumentalnej!
Przy okazji chciałbym polecić naszym Czytelnikom doskonałą książkę pt. “KOMBI Słodkiego Miłego Życia – Prawdziwa Historia”. Jest to wspaniała podróż przez lata 50-te, końcówkę lat 60-tych, gdy powstał zespół “Akcenty”, lata 70-te, gdy zespół zmienił nazwę na “KOMBI” aż do roku 2016. Jest to wędrówka poprzez karty historii gdzie możemy obserwować zarówno jak zmieniała się muzyka zespołu, jak i w jakich czasach przyszło zespołowi działać. Gdy skład zmieniał się kilkukrotnie, niezmiennie na jego czele stał przez te lata założyciel i lider: Sławomir Łosowski. Książka okraszona jest dozą świetnego humoru i doskonałymi zdjęciami. Jeżeli chcecie ją zamówić, to polecam zrobić to poprzez oficjalną stronę zespołu KOMBI – otrzymacie ją wtedy z autografem Sławomira Łosowskiego.
Będąc Szczecinianinem dołączę jeszcze jeden utwór od siebie, świetne wykonanie, z orkiestrą symfoniczną i w gmachu naszej przepięknej szczecińskiej filharmonii im. M.Karłowicza, utworu “Za Ciosem Cios”.
***
Na koniec chciałbym dołączyć podziękowania dla mojego Przyjaciela z Wielkopolski, dzięki któremu zrodził się pomysł wywiadu i który pomógł mi przygotować jego zakres, a na koniec rozebrał swój garaż na części poszukując działającej lampy elektronowej do materiału zdjęciowego. 🙂
Większość zamieszczonych zdjęć pochodzi ze zbiorów własnych i została udostępniona dzięki uprzejmości Pana Sławomira Łosowskiego.
Zachęcam także do śledzenia (link poniżej) bloga na FB.