Zapomniana perełka…IKS
Kolejne dwa tygodnie za nami, lato w swej dojrzałej formie spochmurniało zastępując soczyste kolory ich nieco przykurzoną, poszarzałą od stalowego nieba wersją. Temperatury systematycznie schodzą po stopniach termometrów, ale śmiałości do zejścia poniżej poziomu zero jeszcze im brakuje. Zenit zbliża się do równika i przekroczy go 22 września o godzinie 21:20. Po tej dacie dzień na półkuli północnej zacznie się kurczyć ustępując miejsca coraz śmielej rozkładającej swe granatowo-czarne szaty nocy. Pojawiły się owoce jarzębiny, które przypominają mi poszukiwania nitki i igły w celu wykonania najpiękniejszych na świecie, jak mi się wtedy wydawało, korali. Liście klona powoli czerwienią się, ale nadal mamy lato i przyroda korzysta jak może z ciepłych promieni słonecznych. Korzystają ptaki i korzystają także motyle, pożywiające się smakowitym nektarem kwiatów budlei Dawida. Najczęściej przylatują rusałki pawik, ale ostatnio pojawiają się też rzadsze rusałki admirał (łac. vanessa atalanta). Jest to jeden ze 164 występujących w Polsce gatunków motyli dziennych, których polskie nazwy przypominają imiona krasnoludków z dziecięcych bajek. Przytoczmy chociażby siedem z nich, których to liczba odpowiada gromadzie, z którą w zażyłość weszła niejaka królewna Śnieżka 🙂 – Karłątek, Powszelatek, Warcabnik, Czerwończyk, Ogończyk, Strzępotek, Bielinek. Motyle są przepiękne i nie dziwię się entomologom, że potrafią godzinami je obserwować. Wracając do “admirała” możemy go zaobserwować od kwietnia do listopada. W ciągu roku potrafi wydać na świat dwa mioty składając jaja w pokrzywach. Unika otwartych przestrzeni, a doskonale czuje się w parkach i ogrodach. Jest motylem wędrownym, młode pokolenie odbywa wędrówkę w rejon Morza Śródziemnego dokonując przelotów nawet do wysokości 2.000 m. Osiąganie takiego pułapu jest spowodowane korzystnymi prądami powietrza występującymi na tych wysokościach, popychającymi motyle na południe i powodującymi, iż są w stanie dotrzeć do celu w około 5 tygodni. Część tych motyli zimuje także w Polsce. Zapewne nie raz widzieliście motyla w waszym garażu czy pomieszczeniu gospodarczym podczas zimy, motyle zimują preferując ciemne i wilgotne miejsca. Nie wyrzucajmy ich na zewnątrz, bo tam na pewno zginą. Rusałki admirał rozmnażają się zarówno na zimowiskach jak i u nas, dlatego te które widujemy mogą mieć rodowód zarówno polski jak i śródziemnomorski. 🙂 Co ciekawe są to motyle terytorialne, samce obejmują w posiadanie owalne terytoria o rozmiarach nawet 7m x 13m, patrolując je średnio 15 razy na godzinę. “Admirały” latają do późnej jesieni i są jednymi z ostatnich motyli, które możemy zobaczyć w ogrodach gdy zabraknie kwiatów, ponieważ bardzo chętnie pożywiają się także sokiem z owoców, które spadły na ziemię. Wróćmy jednak do nieco większych stworzeń. Pamiętacie Ptaszka Rudzika? 🙂 Otóż po letnich wojażach wrócił on do ogrodu, przemierza teraz trawnik wyjadając z ziemi robaki, które są jego głównym pożywieniem. Widać, iż zeszczuplał i teraz musi popracować nad masą i rzeźbą. 😉 Nad tymi atrybutami pracuje także pies, 😉 który do obowiązków pilnowania ptaków przed kotem i zabawki przed zaginięciem dołożył sobie zajęcie pilnowania szaszłykarni przed… dobre pytanie… no przed samym sobą. 😉 Oczywiście po dopilnowaniu potrawy, aby spokojnie mogła przejść aromatem cebuli i boczku przyjmując w tym procesie brązową barwę, dwa kawałki owej potrawy wylądowały w ramach nagrody w psim pysku. 🙂
Co do lądowania to jeszcze długa droga przed ptakami wędrownymi, które coraz częściej widać na niebie, gdzie formując klucze opuszczają nasze rejony i kierują się na swe zimowiska. Co ciekawe ptak, który prowadzi zużywa najwięcej energii, dlatego pozycja prowadzącego jest zajmowana przez kolejne ptaki z klucza. Coś jak w peletonie kolarzy gdzie zbyt ambitny zawodnik jedzie cały czas na czele, po czym dojeżdża do mety w połowie stawki (o ile w ogóle dojeżdża). 😉
Czym dzisiaj się zajmiemy? Opiszemy pewien miesięcznik wychodzący w latach osiemdziesiątych, mocno już dzisiaj zapomniany, a którego misja i zawartość merytoryczna bez wątpienia przyczyniła się do edukacji informatycznej i sukcesu jaki odnotowywali polscy informatycy wchodzący na rynek pracy w latach dziewięćdziesiątych. Szykujcie zatem aromatyczną kawę (mój ekspres już został zdiagnozowany i poddawany jest obecnie zabiegom uzdrawiającym w serwisie 😉 ). Jeżeli aromat brązowego napoju rozchodzi się wokół Was, a pozycja na kanapie lub fotelu sprzyja relaksowi, to możemy zaczynać! 🙂
***
Jest rok 1985, na rynku prasowym pojawia się coś nowego, wyjątkowego, czasopismo przeznaczone dla fanów mikrokomputerów, a mianowicie “Bajtek” (o tym więcej możecie przeczytać tutaj). Co prawda wychodzi jako dodatek do “Sztandaru Młodych”, ale stanowi jednak oddzielne czasopismo z oddzielną redakcją. Sukces na wygłodniałym rynku zmusił innych redaktorów i popularyzatorów informatyki do podjęcia wysiłków w celu stworzenia własnych czasopism. W tym samym 1985 roku pomagisterskie studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim kończą: Ryszard Rogoń (pedagog) i Wiesław Cetera (absolwent Wydziału Cybernetyki Wojskowej Akademii Technicznej), do których za chwilę wrócimy.
Jedną z gazet wydawanych przez wydawnictwo “Czasopisma Wojskowe” jest “Żołnierz Wolności”. Niestety jest on kojarzony ze stanem wojennym, gdzie wychodził praktycznie jako jedyny dziennik i był pasem transmisyjnym ówczesnej Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego i Głównego Zarządu Politycznego. Z tego też powodu kolportowany jest jedynie w wojsku poza może wydaniem weekendowym, które z racji dobrze zredagowanego programu telewizyjnego trafia do kiosków i sprzedaje się. W tym czasie artykuły, poza politycznymi, opisywały sprawy militarne i także te z zakresu informatyki, jako że wojsko miało się czym pochwalić w tej dziedzinie. Jednak specjaliści nie byli pewni czy współpraca z “Żołnierzem Wolności” nie wpłynie negatywnie na ich opinię w środowisku naukowym. I tu wracamy do Ryszarda Rogonia i Wiesława Cetery, którzy widząc zapotrzebowanie na rynku, dążą do powstania oddzielnego czasopisma poświęconego informatyce. Redaktor naczelny „Żołnierza Wolności” Zdzisław Janoś akceptuje pomysł. Zespół redakcyjny będzie mógł kolportować “IKSa” wraz z “ŻW” pod warunkiem, że redakcja nie będzie do niego dopłacać. Inicjatywa ta została także wykorzystana przez wydawcę jako pomysł na poprawienie sprzedaży i wizerunku “Żołnierza Wolności”. Początkowo planowano przeznaczenie kilku kolumn na tematy informatyczne w ramach jedynego sprzedającego się wydania weekendowego “ŻW”. Zespół redakcyjny tworzą dwaj wspomniani dziennikarze. Do współpracy zaproszono informatyków głównie z Wojskowej Akademii Technicznej i Wojskowego Instytutu Informatyki. Pozyskanie współpracowników spoza kręgu wojskowego było bardzo utrudnione ze względu na polityczny charakter “Żołnierza Wolności”.
Skąd wzięła się nazwa czasopisma? Zespół redakcyjny miał pisać o informatyce, komputerach i systemach, więc na taki pomysł wpadł Wiesław Cetera i takim skrótowcem został ochrzczony miesięcznik. Winetę czasopisma na stronie tytułowej zaprojektowali sami autorzy. Uległa ona co prawda zmianie w dziewiątym wydaniu miesięcznika na zaprojektowaną przez Andrzeja Włoszczyńskiego, ale wróciła do początkowej formy w numerze 15/16.
W lutym 1986 w Pałacu Kultury i Nauki odbywały się Targi Komputer’86 i wydawca doszedł do wniosku, że jest to dobra okazja na promocję nowego tytułu oraz zdecydował się na druk dodatku jako oddzielnej publikacji. Ponieważ, czasu było niewiele, zdecydowano się na wybór technologii druku, takiej jaka była w tamtym momencie dostępna. Pozwalała ona niestety na wydruk do 32 stron w formacie A4. Do pierwszego numeru udało się redakcji dostarczyć materiał na 16 stron. We wstępniaku autorzy pisali:
Chcemy, takie mamy ambicje, stać się pomostem między marzeniami a możliwościami. Rzeczywistość zweryfikuje nasze plany, ale już obiecać możemy, że najważniejszym kryterium naszego działania będzie szerzenie komputerowej wiedzy, która już jutro będzie wszystkim tak potrzebna jak dziś tabliczka mnożenia…
„IKS” chce być partnerem wszystkich, których zainteresowała informatyka: miłośników nowoczesnej techniki i logicznego myślenia. Oddając „IKS-a” do Twoich, Czytelniku, rąk, liczymy, że znajdziemy w Tobie partnera naszej pracy. Jednocześnie podkreślamy, że wszystkie błędy obarczają wyłącznie redakcję, zaś to, co uznacie w „IKS-ie” za wartościowe, jest owocem pracy wszystkich – redakcji i jej sympatyków, którym w tym miejscu serdecznie dziękujemy.
Sukces “IKSa” przeszedł wszelkie oczekiwania. Każdy kolejny nakład był zwiększany (zaczynano od 150 tys. egzemplarzy, aby dojść do nakładu 200 tys.) i rozchodził się niemalże w całości. Za tym poszedł sukces finansowy, który spowodował, iż wydawca nie tylko nie musiał dopłacać do “IKSa”, ale jeszcze mógł z wpływów za jego sprzedaż opłacić własne niedochodowe publikacje.
Miesięcznik był kierowany do młodego czytelnika. Czasopismo stawiało sobie za cel pewną misję. Uważało, że w obliczu zapóźnień i braku dostępności komputerów, nie będzie się skupiało na opisach gier, ale mając silne zaplecze naukowe skupi się na edukacji informatycznej. Oczywiście pojawił się tu problem jak dostosować język przekazu do profilu czytelnika, który swoją przygodę z informatyką dopiero zaczynał. Dla pracowników naukowych, przyzwyczajonych do “naukowego” języka wyższych uczelni było to bez wątpienia wyzwanie, któremu musieli sprostać.
Od początku czasopismo miało wyznaczony kierunek, który jasno został przedstawiony przez zespół redakcyjny:
…My także chcemy mieć w tym swój skromny udział, dlatego też powstał “IKS”, który ma uczyć i bawić. Znajdziesz w nim, Czytelniku, programy komputerowe, artykuły problemowe, informacje poświęcone konstrukcyjnym nowinkom, a także możesz wziąć udział w startującej “Lidze Myślących”…
Nie było tu opisów gier, ale gry można było znaleźć w formie wydruków programów, które trzeba było samodzielnie wprowadzić do komputera. Czasopismo nie ograniczało się też do jednej platformy komputerowej. Oczywiście najwięcej artykułów dotyczyło ZX Spectrum, ale na drugim miejscu pojawiło się Atari, na trzecim Amstrad, a na czwartym Commodore. Czyli każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Już w pierwszym numerze znaleźć można cztery wydruki programów, co prawda na ZX Spectrum, ale dające wyraźny sygnał, co czytelnicy będą mogli znaleźć w tym miesięczniku. Oprócz gier pojawiały się programy użytkowe i edukacyjne oraz programy narzędziowe, niektóre bardzo interesujące, rozwiązujące konkretne zagadnienia z zakresu informatyki i dające możliwość zastosowania we własnych programach, jako że publikowany kod źródłowy był pozbawiony praw autorskich.
Obok programów bardzo ciekawym elementem był rozmaite kursy. Tu, dysponując zapleczem naukowym czasopismo miało zdecydowaną przewagę nad konkurencją. Już w pierwszym numerze pojawiło się kilka artykułów stanowiących wprowadzenie do informatyki i procesu tworzenia oprogramowania. W drugim numerze pojawiły się dwa interesujące kursy: BASIC’a dla komputera ZX Spectrum (autorką kursu była dr Zofia Zjawin-Winkowska) i Grafiki Komputerowej (autorstwa Jerzego Chmurzyńskiego z Wojskowej Akademii Technicznej). Pózniej doszły kursy języków PASCAL i LOGO, “Sztuki i Sztuczki”, “Jak to zrobić”, “Elementy systemów mikrokomputerowych”, aż do najdłuższego kursu “W szponach Atari”.
Nie brakowało też publicystyki poświęconej nowym technologiom, targom, konferencjom, historii rozwoju komputerów, trendom i wizji na przyszłość. Nie zabrakło też tematów związanych z rozwojem informatyki w Polsce ze szczególnym uwzględnienim edukacji i problemów, przed jakimi stały polskie szkoły w tamtym czasie. Sam pamiętam jak w moim technikum przerabialiśmy salę j.rosyjskiego na informatyczną, a zdjęte w pośpiechu obrazy Lenina i Breżniewa łapały się za głowę porzucone w czeluściach znajdującego się z tyłu sali magazynku. Jedno z tych arcydzieł zanieśliśmy nawet do innej sali w ramach podarunku od anonimowego darczyńcy dla naszego niekoniecznie lubianego nauczyciela, nota bene, przekwalifikowanego rusycysty. Na pewno ten wspaniały portret Lenina trafił w odpowiednie ręce i pewnie do dzisiaj wisi na honorowym miejscu. 😉
Ciekawym działem była “Liga Myślących”. Zgodnie z zasadą: “myślenie nie boli”, zespół redakcyjny prezentował rozmaite zadania wymagające logicznego myślenia i pewnych kompetencji matematycznych. Obiecywał nagrody niespodzianki dla autorów prawidłowych rozwiązań. Na opublikowane w pierwszym numerze czasopisma zagadki, prawidłowe rozwiązania przesłało 400 osób. Autorzy wiedzieli, że bez królowej nauk i logicznego myślenia informatyk znający nawet najbardziej wyszukane metody programowania nie będzie w stanie wiele zrobić.
Dodatkowym elementem były konkursy, między innymi konkurs na opowiadanie fantastyczne “Przed nami XXI wiek” i emocjonujący konkurs na odczytanie szyfru, w którym nagrodą był mikrokomputer ZX Spectrum wraz z magnetofonem i joystick’iem.
Ważnym elementem była współpraca z czytelnikami i ich współudział w redagowaniu pisma. Stałymi elementami były ankiety, a pierwsza pojawiła się już w inauguracyjnym numerze pisma.
Nie zabrakło także prostej “analogowej” rozrywki w postaci krzyżówki znajdującej się na ostatniej stronie.
Autorom udało się utrzymać wysoki poziom merytoryczny i uniknąć wpływu propagandy PRL. Niestety sukces miesięcznika nie wszystkim przypadł do gustu. W numerze 13 (5/1987) Główny Zarząd Polityczny Wojska Polskiego próbował zdyskredytować niebywały sukces jaki odniosło czasopismo. Na pierwszej stronnie zamiast grafiki pojawiły się elementy wojskowe mające przypomnieć czytelnikom, iż jest to czasopismo wojskowe. Dodatkowo w podwójnym numerze 15/16 nakazano powrót do oryginalnej winety, którą uznano za bardziej czytelną.
Czasopismo przetrwało cztery lata, współpracowało z wieloma autorami, a także z Rozgłośnią Harcerską Polskiego Radia. Sam pamiętam jak we wtorki pomiędzy 22:50 a 23:50 czekałem w blokach, aby nacisnąć nagrywanie w moim decku: “Dynamic Speaker” i nagrać na taśmę magnetofonową kakofonię dźwięków, którą mój komputer o dziwo był w stanie odczytać i zamienić na program. 🙂
Niestety podobnie jak większość czasopism tego okresu “IKS” nie przetrwał transformacji gospodarczej. Galopująca inflacja, braki środków i brak zainteresowania wydawcy doprowadziły do zakończenia wydawania miesięcznika. Historia miała też podtekst polityczny. We wstępie do numeru 1 z 1989 roku redaktor naczelny napisał:
Zaczynamy swobodny lot w stronę gospodarki rynkowej, miejmy nadzieję, że rządzącej się racjonalnymi prawami, surowymi dla wszelkiego pustosłowia i jednocześnie popierającymi ekonomiczne efekty działania.
Gospodarka bez gorsetu w nowym, szytym na miarę ambicji i wyobraźni fraku ustawy o działalności gospodarczej powinna być po prostu lepsza. Łatwiej będzie też nam, informatykom, którzy przywykli realizować funkcję celu w surowych kryteriach. Teraz tych ostatnich jakby mniej, a i cel nieco jaśniejszy.
Mamy okazję, której stracić nie można, aby udowodnić, że informatyka jest koniecznością i to nie koniecznością propagandową. Tak się bowiem złożyło, że jeśli ktoś chce powiedzieć coś naprawdę dobrego, natychmiast dopowiada, że komputery, to owszem, nasza rzeczywistość… itd. Tymczasem sam ledwo odróżnia telewizor od monitora, a przecież dostrzeganie odmienności fortepianu i komputerowej klawiatury nie daje jeszcze talentu mistrza Pendereckiego, czy choćby fizycznego daru słuchu.
Tak i z wiedzą bywa. Bo teraz nastał czas nie tylko dobrych pomysłów, ale ich realizacji, a nic jak działanie nie weryfikuje możliwości… To tylko niektóre ekonomiczne szczegóły wstępu do informatyzacji. Dalej droga wcale nie jest usłana różami, bo jakiż rachunek zastosować? Jeden komputer IBM PC, który w większości naszych firm jest ostoją informatyki, kosztuje w USA czy w RFN mniej więcej tyle, ile wynosi miesięczna gaża jego operatora – u nas (uwzględniając niekorzystny przelicznik przy zakupie sprzętu za złotówki) tyle, ile… roczne zarobki trzech informatyków. Nieźle zatem trzeba się nagimnastykować, aby te elektroniczne cacka zaczęły na siebie zarabiać – czego wszystkim i sobie życzę.
Wstępniak ten nie wywołał entuzjazmu wsród Głównego Zarządu Politycznego Wojska Polskiego. W następnym numerze redaktor naczelny nie zabrał już głosu, a numer 3/1989 był ostatnim…
Kończąc chciałbym oddać cześć autorom “IKSa”. Pomimo nieprzychylnego stanowiska wydawcy i prób ingerowania w zawartość miesięcznika udało im się zachować wysoki poziom merytoryczny i uniknąć jego upolitycznienia. Pamiętam okładkę z numeru 11/1987, gdzie na tle oddziałów desantowych widnieje napis “W szponach Atari”, kuriozalny widok, w którym upolityczniona okładka całkowicie gryzie się z zawartością miesięcznika. No cóż “wola partii wolą narodu…”
Jeżeli chcecie zapoznać się z zawartością “IKS’a” jest ku temu doskonała okazja. Ostatnio Retronics wydał odświeżone dwa pierwsze numery tego czasopisma.
Wydane na świetnym papierze ukazują ogrom pracy jaki Retronics włożył w opracowanie szaty graficznej, tak aby odpowiadała poziomowi dzisiejszych publikacji, zachowując jednocześnie swój oryginalny charakter. Retronics zapowiedział, że jeżeli będzie zainteresowanie, to nie wyklucza wydania także następnych numerów, podobnie jak to ma miejsce w przypadku “Bajtka”, którego dwa kolejne odświeżone numery właśnie trafiły do sprzedaży.
“IKS” to świetna pozycja kolekcjonerska tym bardziej, że historia tego czasopisma jest nietuzinkowa, a poziom merytoryczny publikacji wysoki. “IKS” zajął zaszczytne miejsce wsród czterech popularnych miesięczników mających ogromny wpływ na rozwój informatyki w Polsce w latach osiemdziesiątych, a były to: “Bajtek”, “Komputer”, “Mikroklan” i nasz dzisiejszy bohater. Sam byłem ich czytelnikiem i niecierpliwie czekałem na każdy nowy numer, niemalże przyklejając się jak glonojad do szyby kiosku w poszukiwaniu czy już jest… 😉
***
Kończąc dzisiejszy wpis, życzę Wam udanego tygodnia i dobrej pogody! Trzymajcie się ciepło i pamiętajcie o sezonie na śliwki, wypieki domowe i przetwory oparte na tych owocach wskazane. 🙂 A że pogoda jeszcze w miarę dobra nie zapomnijcie o spacerach, na których można spalić tych pięć “ostatnich” kawałków ciasta drożdżowego ze śliwkami. 😉